Written by 11:09 informatycy, IT, osobowość, praca rekrutera 15 komentarzy

O rekrutacji primadonn IT

Niedobór informatyków, zwłaszcza programistów, to w rekrutacji aksjomat. Jeśli spytać przypadkowego rekrutera IT, co jest największym wyzwaniem w jego pracy, jednym z głównych na pewno będzie brak wystarczającej liczby odpowiednich – a czasem wręcz jakichkolwiek… – kandydatów. To trudność, to ból głowy, to czasem stres. Sytuacja taka spowodowała jednak, że pod paroma względami rekrutuje się w branży IT… łatwiej.
Niespotykany (lub spotykany rzadko) w innych branżach popyt na dobrych specjalistów IT wykreował (zdrową skądinąd) sytuację, w której pracodawcy nie są już w uprzywilejowanej sytuacji w relacji pracodawca-pracownik. Szefowie firm i działów IT nie są już dłużej dyktującymi warunki, w tej branży warunki się negocjuje, a uchybienia w podejściu do pracownika skutkują nie tylko narzekaniem i trzymaniem się posady przez niego (“bo na twoje miejsce jest dziesięciu chętnych”), lecz szybkim pożegnaniem i zabijającą produktywność firmy rotacją pracowników. W IT to nie pracodawcy rządzą. Jest co najmniej równowaga, a bywa, że wahadło władzy przychyla się w stronę pracowników.
O specjalistów IT jest trudno, zatem zabiega się o nich wytrwale i od najwcześniejszych lat. Już studenci informatyki widząc, jak firmy penetrują uczelnie (czy kierunki) techniczne w poszukiwaniu informatycznego narybku, wiedzą, że są w cenie. Im bardziej wchodzą na rynek pracy, tym bardziej utwierdzają się w (słusznym) przekonaniu, że pracodawcy, nieraz w kadrowej desperacji, zrobią i zapłacą bardzo wiele, by ich u siebie mieć. Zrobią, zapłacą oraz wybaczą. Czasem to, co trudno wybaczalne.
U jakiejś części szczególnie pożądanych na rynku pracowników IT sytuacja ich relatywnie dużego uprzywilejowania wytworzyła w nich pewien syndrom – tzw. syndrom primadonny. To przekonanie o własnej wyjątkowości, a nawet wyższości i wynikające stąd oczekiwanie bycia traktowanym lepiej, na specjalnych warunkach. To czasem także nawyk nierespektowania innych, wyrażający się np. w arogancji, niedotrzymywaniu obietnic czy terminów, nieuzasadnionym zrywaniu poczynionych ustaleń czy niepunktualności. Często już podczas pierwszej telefonicznej rozmowy z kandydatem – ba! czasem nawet sposobie, w jaki odebrał telefon – można zidentyfikować skażenie syndromem primadonny.
Firmy robią sporo, by neutralizować syndrom. Gwiazdy z przerośniętym ego są czasem – ze względu na swoje wysokie kompetencje techniczne – niezbędne na projektach. Patrząc jednak z punktu widzenia rekrutera, który pierwszą rzeczą jaką spotyka u kandydata jest jego gwiazdorstwo, primadonna stanowi zawsze duże ryzyko. Nawet jeśli primadonna jest faktycznym geniuszem technicznym, swą arogancją może szybko zepsuć atmosferę w zespole, co potencjalnie może nawet “położyć” projekt. A co jeśli – bywa i tak – z syndromem primadonny nie idą w parze żadne ponadprzeciętne kompetencje techniczne? 
Rekrutując w firmie konsultingowej, w której kompetencje interpersonalne jej informatyków w porównywalnym stopniu co kompetencje techniczne decydują o ich wartości (i sukcesie firmy), mam komfort pozwolenia sobie na niedużą tolerancję wobec primadonn. Mocno zwracam uwagę na wszelkie przejawy – nawet drobnej – arogancji, bo jeśli pojawiają się one już na początku, to dalej mogą raczej rosnąć. A gdy już podczas rekrutacji osiągają intensywność przewyższającą możliwe do zaakceptowania ryzyko, grzecznie dziękuję kandydatowi za poświęcony czas, życząc powodzenia na dalszych etapach kariery. Wtedy, w tych rzadkich momentach mogę powiedzieć, że rekrutacja w IT jest stosunkowo łatwa.

_______

(Visited 21 times, 1 visits today)
Close