Rozmawiałem niedawno ze znajomym. Jest inżynierem, pracuje w pewnej firmie skandydawskiej. Narzekał, że nie ma ostatnio czasu na życie prywatne, bo zmieniło mu się w firmie kierownictwo, panuje chaos i musi intensywnie pracować po godzinach. Zaskoczyło mnie to, gdyż skandynawskie firmy utożsamiam raczej z sukcesami w zapewnianiu swoim pracownikom work-life balance, a firmę wspomnianego znajomego kojarzę z wysokich pozycji w rankingach miejsc, gdzie “super byłoby pracować”. Wyraziłem więc swoje zaskoczenie: “Ale to przecież skandynawska firma!” Na co znajomy z pozbawioną złudzeń miną stwierdził: “Ale polskie kierownictwo…”
Właśnie: polskie kierownictwo. Myślałem już o tym dużo wcześniej przed rozmową z nim. Dlaczego jest tak, że gdy słyszymy od kogoś “To było taka typowa, mała polska firma”, obraz kultury organizacyjnej, jaki często powstaje w naszych głowach, to chaos, złe planowanie, niedbanie o pracownika, problemy z terminowością w wypłacie wynagrodzeń i generalnie niższe zarobki, cwaniactwo, niepłacenie składek ZUS i tak dalej?
W pewnej firmie z obszaru szeroko pojętego konsultingu zarządzania zasobami ludzkimi – firma zagraniczna, kierownictwo polskie; firma na świecie duża, oddział polski niewielki – szefową polskiego odziału jest młoda (przed 40-stką) osoba. Generalnie, cały zespół jest młody, średnia wieku wynosi na pewno mniej niż 30 lat. Któregoś dnia pani kierownik zwróciła uwagę jednej ze stażystek – nie osobiście, a poprzez swoją asystentkę (sic!) – by witając się z nią rano, nie mówiła “Cześć”, a “Dzień dobry”.
Kuriozalność i absurd opisanej sytuacji z polskiej firmy nie zdziwiłyby pewnie Geerta Hofstede. To znany w naukach społecznych holenderski badacz kultury organizacyjnej, zwłaszcza jej międzynarodowego zróżnicowania. Hofstede – spośród paru innych znaczących spostrzeżeń – zauważył, że kultury w poszczególnych krajach różnią się między sobą m.in. w wymiarze tzw. Power Distance (Dystans Władzy). Indeks Dystansu Władzy mierzy stopień, w jakim członkowie organizacji cieszący się mniejszą władzą akceptują nierówności w “dystrybucji władzy”. Wysoki indeks to wysoki stopień akceptacji nierówności. Polska ma stosunkowo wysoki (podobnie kraje latynoskie, azjatyckie i afrykańskie).
Indeks mierzy wprawdzie postawy mniej uprzywilejowanych członków grupy, ale kultura danego kraju przenika wszystkich będących pod jej wpływem – i tych na dole i tych na górze. Ci na górze też przecież mają kogoś nad sobą. Wspomniana szefowa p o l s k i e g o odziału wyraźnie “wyznaje” nierówności i hierarchie, manifestowane choćby sposobem zwracania się do siebie w firmie. Ale też prawdopodobnie poziomem zarobków czy dystrybucją innego typu pożądanych społecznie dóbr. To tylko drobny przykład na to, jak nauki społeczne dość sensownie wyjaśniają to, co początkowo zadziwia, a czasem wręcz szokuje.
Mimo wszystko, nie bójcie się polskich firm i polskich szefów. Tych dobrych (i firm i szefów) nie brak. Trzeba pamiętać o indywidualnych różnicach, mających zawsze większe znaczenie niż kraj pochodzenia. Jest tu też chyba coraz lepiej. Jestem za młody, by pamiętać (jako pracownik) lata 90-te, ale negatywne konotacje, jakie ma określenie “polski biznesmen w typie z lat 90-tych” chyba nie ma swojej kontynuacji w latach 2000-ych czy dalszych. Polskie zarządzanie jest pewnie coraz lepsze, cywilizuje się. Chociaż mój znajomy inżynier przynajmniej na razie pewnie będzie miał nieco inne zdanie.
_______
fot.: 123RF/PICSEL
(Visited 21 times, 1 visits today)
Podpisuję pod tym artykułem w 100%. Polskie kierownictwo obrzydza pracę i bardzo, bardzo często. Osobiście odczułem to na własnej skórze. Narzucanie nierealnych terminów, brak wizji, brak chęci na zmiany, tkwienie w jakiś chorym marazmie oraz co jest dla mnie bardzo widoczne zupełny szacunku. Wyjechałem za Zachód j i od pierwszego dnia spokój, świetna współpraca oraz komunikacja.
Ja pracuję w polskim oddziale międzynarodowej, dużej korporacji informatycznej. Polski oddział jest duży (kilka tys. pracowników). Pomimo całkowicie polskiego kierownictwa kierownictwo raczej skraca dystans, a kierownik nie jest kimś na piedestale. Wszyscy zwracają się do siebie po imieniu.
"negatywne konotacje, jakie ma określenie "polski biznesmen w typie z lat 90-tych" chyba nie ma swojej kontynuacji w latach 2000-ych czy dalszych."
Oj, ma. Ja już tego wprawdzie nie doświadczyłem, bowiem od 15 lat pracuję w polskich oddziałach zachodnich korporacji informatycznych, gdzie ludzi się należycie traktuje, ale znajomi opowiadają różne historie, z których wyłania się coraz gorsza kontynuacja "polskiego biznesmena w typie z lat 90-tych". Oczywiście – nie wszędzie, ale nie jest to rzadkością.
Ja pracowałem w latach 90-tych u polskich biznesmenów (w tym u jednego "folksdojcza" – polskiego biznesmena, któremu nie udało się w Niemczech, ale w pierwszej połowie lat 90-tych w Polsce wiele udawało się, co na Zachodzie nie przechodziło). U folksdojcza było najgorzej, zwłaszcza jego żona traktowała pracowników jak podludzi.
Jest w tym bardzo dużo prawdy, natomiast warto się przyjrzeć jeszcze jednemu zjawisku – "młodym, gniewnym menedżerom", którzy rosną w siłę od jakichś 5-6 lat. Pamiętam czasy w pewnej dużej firmie, kiedy menedżerowie to byli poukładani, spokojni (choć wymagający) ludzie z klasą. Koło 2009r zaczęto ich zwalniać i zastępować młodszymi, zdecydowanie słabszej jakości menedżerami. Pokrzykiwanie i obrażanie pracowników zaczęło być częstą formą zarządzania ludźmi. Potem trafiłam jeszcze w parę innych miejsc, gdzie część kadry zarządzającej to byli starci ludzie, a część – młodzi, koło 35 roku życia. I tu schemat był podobny. Tak więc może lata 90-te do nas wracają?
Ja mam, nie wiem czy słuszne, wrażenie, że odpowiada za to również poziom rozwoju poszczególnych firm. W Polsce mieliśmy długą przerwę w funkcjonowaniu wolnego rynku, zatem doświadczenia firm krótsze. W dużym skrócie widziałbym to tak:
1. Firma stara się utrzymać na rynku.
2. Firma ma stosunkowo stabilną pozycję, zaczyna myśleć o nowych możliwościach budowania przewagi na rynku – wydaje pieniądze np. na systemy IT.
3. Firma jest technologicznie "na czasie", zaczyna zmieniać spojrzenie, zasoby zmieniają się w ludzi, kapitał ludzki to nie czarna magia, bum!, trach!, zmiana podejścia 😉
Ja "polskie firmy" kojarzę tak… z własnych doświadczeń:
– zebranie prezesi mówią że jest kryzys zyski maleją i nie będzie podwyżek. Za tydzień wszyscy 4 i jeszcze paru przydupasów ma nowe samochody…
– Zagraniczna korporacja wykupuje polską firmę, chaos, zmiana prezesa, szefowie odeszli… kmioty walczą o władzę a specjalistami się pomiata… odchodzą prawie wszyscy programiści
– część osób jest wzywana na dywanik i oznajmiają im "no to chcesz odejść tu jest twoje wypowiedzenie"
– w innej korporacji (polski oddział) – team lider i szef działu to ślizgacze. przejść przez życie nic nie robiąc tylko biorąc kasę. zero wkładu, kompetencji, nic.
– są w stanie targować się o 100zł podwyżki a nawet przesunięcie wypłaty tej podwyżki o parę miesięcy
– zero premii, zero wizji
– olewanie szkoleń nowego pracownika (zaawansowana i nietypowa domena)
– ucinanie kasy na delegacjach, dojazdy na lotnisko autobusem, oszczędzanie na hotelach.
mógłbym wymieniać jeszcze długo, ja już wątpię w polski rynek. same śmieci na rynku po prostu.