Negocjacje finansowe to proces, w którym i pracodawcy i kandydaci mieliby sobie nawzajem wiele do zarzucenia. Chciałbym napisać o jednej, szczególnie źle widzianej praktyce, z którą zetknąłem się u niektórych kandydatów. Myślę, że gdyby ktoś sporządzał kiedyś listę 10 rzeczy, których nie wolno robić negocjując zarobki, rzecz ta spokojnie mogłaby być wymieniona na czołowym miejscu. Chodzi o rozbieżność w deklarowanych kwotach oczekiwanego wynagrodzenia na kolejnych etapach rekrutacji. Niewiele jest rzeczy bardziej dyskwalifikujących niż niespójność (nieprawdomówność?) w kwestii oczekiwań finansowych, kwestii w końcu w ubieganiu się o pracę zasadniczej.
Aby uchronić się przed pułapką podawania różnych kwot, radą może być podanie – na wstępnym etapie rekrutacji, przed dokładniejszym poznaniem potencjalnego pracodawcy i stanowiska – jakiegoś, nawet szerokiego, zakresu. To akceptowalne. Nawet szeroki zakres daje pracodawcy wyobrażenie o orientacyjnych oczekiwaniach kandydata, a zatem wiedzę, czy jest sens kontynuować rekrutację. Kandydat z kolei, w dalszych etapach rekrutacji, dowiadując się więcej o czekających go zadaniach, może precyzować oczekiwania.
Owa niegodna pochwały praktyka cechuje oczywiście nie tylko kandydatów. Także niektórzy pracodawcy manipulują informacjami o oferowanych zarobkach. To tak gwoli sprawiedliwości.
____